Dawno, dawno temu, u początków tego bloga, przeglądając inne blogi, natknęłam się na Macierzyństwo bez lukru. A że nazwa bloga przypasowała mi bardzo do moich rodzicielskich zmagań, to niezwłocznie zaczęłam czytać. Okazało się, że jest nie tylko blog pod tą nazwą, ale i publikacje będące zbiorem opowieści blogujących „nielukrowanych” mam. Na dodatek, a raczej przede wszystkim, wszystkie te działania, mają konkretny cel pomocy dla małego Mikołajka. Co tu dużo mówić, byłam pod wrażeniem. Powstała moja recenzja drugiej części „Macierzyństwa bez lukru”, konkursowa zresztą.
I tak od tego czasu zaglądam do MBL i jeszcze dwóch blogów prowadzonych przez Dorotę Smoleń. Jako, że mogę, w związku z powyższym, stwierdzić z całą stanowczością, że jest to blogerka, która ma do powiedzenia wiele i, że warto tego posłuchać, to zaprosiłam ją do wpisu tutaj.
Kilka zdań o moim gościu:
Dorota Smoleń - matka trzech chłopców, redaktorka, dziennikarka, recenzentka i blogerka. Prowadzi blogi od-rana-do-wieczora.blog.pl, czytam-dzieciom.blogspot.com, współtworzy dwiechochelki.pl, koordynuje akcję charytatywną „Macierzyństwo bez lukru”. Autorka książek „Mamo dasz radę!” i „Jaś Pierwszoklasista i Połykacz Liter”, z psychologiem Karoliną Piękoś napisała poradnik „Sześciolatki w szkole”. Współpracuje z portalami Stacja7.pl i Onet.pl.
fot. Agnieszka Rzymek
A teraz oddaję już głos Dorocie:
Jaka książka wywarła na Ciebie szczególnie duży i cenny wpływ? Na czym polega jej oddziaływanie na Twoje życie, na Twój rozwój jako osoby?
Dorota: Odkąd jestem mamą, zdarza się, że błądzę w gąszczu złotych rad i teorii dotyczących wychowywania dzieci. Długo nękała mnie kwestia stymulowania rozwoju dziecka, która, zupełnie obca naszym rodzicom, naszemu pokoleniu spędza sen z powiek. Chyba każdy słyszał o efekcie Mozarta – jak wieść gminna niesie, słuchanie muzyki tego kompozytora już w ciąży rozwija mózg maleńkiego człowieka. Najprostsza grzechotka ma w opisie tyle synonimów słów „edukacja” i „rozwój”, że głowa pęka. Przedszkolaki chodzą na wszystkie zajęcia dodatkowe oferowane w placówce, a ponadto popołudniami są wożone na treningi sportowe, uczą się grać na pianinie i tańczyć w balecie. Kiedy dowiadywałam się od kolejnej mamy, że jej dziecko właśnie tak spędza czas, czułam się co najmniej nieswojo. Szczytem moich osiągnięć było taekwondoo, na które jeździłam z chłopakami przez rok i tylko ja wiem, ile mnie to kosztowało. Zimowe powroty przez pół miasta o 17.00 pamiętam do dziś, brrr. Nie wyobrażam sobie, żeby tak żyć, wożąc dzieci z jednych zajęć na drugie. Ale może jednak trzeba? Zewsząd słyszałam: Nie można zaniedbać rozwoju dziecka, to byłaby niepowetowana strata, rodzice muszą zapewnić dzieciom jak najlepszy start, przygotować do ciężkiej pracy, która je czeka. Kiwałam głową, nieprzekonana do końca, ale musiałam przyznać, że było w tym dużo racji. Aż trafiłam na „Pod presją” Carla Honore.