wtorek, 29 stycznia 2013

Pan Kuleczka


Autor: Wojciech Widłak
Ilustracje: Elżbieta Wasiuczyńska
Wydawnictwo: Media Rodzina, Poznań
Liczba stron: 48
Wiek czytelnika: 3-6 lat



Cytat z książki

Tego dnia od rana słońce przygrzewało tak mocno, że chyba musiała już być naprawdę wiosna. Pan Kuleczka uśmiechnął się radośnie i otworzył szeroko okno

(s. 10, cz. Skrzydła)







Tym razem proponuję coś dla dzieci, szczególnie tych przedszkolnych. Będzie mowa o książce dla dzieci, która będzie także przyjemną lekturą dla rodzica. Już sama myśl o czytaniu Pana Kuleczki sprawia, że jakoś cieplej się robi i sympatyczniej… To jedna z tych książek, które uwielbiam synowi czytać, a on uwielbia słuchać (i komentować oczywiście). Z rozmów z innymi mamami wiem, że w wielu domach jest podobnie. I już samo to, co napisałam wystarczyłoby chyba, aby Pana Kuleczkę zarekomendować jako książkę rodzinną.
Cóż jest takiego w Panu Kuleczce, że budzi tyle sympatii u dzieci, a także u rodziców? Od jednej z mam usłyszałam, że chętnie czyta córce Pana Kuleczkę, bo w tej  książce jest „tak normalnie”. To proste określenie wiele mówi. Z pozoru mogłoby się wydawać, że jest przeciwnie.  Tytułowy bohater jest typem dość oryginalnym, niejako prowokującym sąsiadów do plotek już choćby z tego powodu że „stale chodził w muszce i w dodatku chyba codziennie w innej”. Nikt też nie wie, czym ten starszy okrągły pan się zajmuje. Wiadomo natomiast, że mieszka ze zwierzętami. Owe zwierzęta to pozostali bohaterowie książki. Nie są to jednak zwierzęta zwyczajne. Otóż pies Pypeć i kaczka Katastrofa potrafią mówić, a i mucha Bzyk-Bzyk, mimo że nie mówi, przeciętną muchą nie jest.
Jednocześnie książka przedstawia świat cudownie normalny, taki, jakiego często być może nam brakuje, pełen ciepła, życzliwości, zwyczajnych wydarzeń i spokojnego doświadczania mijającego czasu. Śmiem twierdzić, że jest to książka szczególnie cenna w dzisiejszym rozpędzonym świecie, gdzie ciągle za czymś gonimy i cierpimy na chroniczny brak wolnych chwil czy zwyczajnego odpoczynku. Pan Kuleczka ma czas… Dla swoich podopiecznych ma zresztą nie tylko czas, ale również ciepłe uczucia, ogromną wyrozumiałość  oraz cudowną umiejętność odczytywania ich potrzeb i wejścia w ich dziecięcy sposób pojmowania świata. Dla mnie osobiście to prawdziwa szkoła dobrego rodzicielstwa. A może nawet więcej. Można śmiało powiedzieć, że pan Kuleczka wie czym jest sztuka życia! Potrafi docenić to, co przynosi dzień, piękno przyrody, spokojnie przyjmować mniejsze i większe katastrofy, również te z udziałem kaczki Katastrofy czy Pypcia i Bzyk-Bzyk. Bije z niego ciepło, optymizm i postawa przyjmowania świata i innych takimi, jacy są. Tym wszystkim zaraża swoich podopiecznych oraz czytelników (małych i dużych). Gdy zasiadam z dzieckiem do lektury Pana Kuleczki ogarnia mnie błogi spokój, gdzieś daleko zostają różne niepokoje i troski. Czytam i wiem, że tak warto żyć… To znajduję w tej książce ja jako rodzic. A co mogą odkryć i przeżyć dzieci? 

sobota, 19 stycznia 2013

Macierzyństwo bez lukru 2


Redakcja: Joanna Skotnicka i Dorota Smoleń
Wydawnictwo RW2010
Poznań 2012
Liczba stron: 137





Cytat z książki
- O której położyłaś się spać ? (…)
-O  pierwszej.. drugiej… drugiej trzydzieści… trzeciej… czwartej… czwartej piętnaście i piątej trzydzieści… (s. 71)
           





Droga Mamo! Czy miewasz czasami wrażenie, że inne kobiety lepiej radzą sobie z macierzyństwem? Że w innych domach jakoś spokojnie, a Ty jesteś na skraju wyczerpania? Myślisz, że Tobie szczególnie brakuje cierpliwości i wyrozumiałości dla własnych dzieci? Zastanawiasz się dlaczego właśnie Twoje dziecko, a nie sąsiadki, nie potrafi przespać nocy ani samodzielnie usnąć? Dlaczego właśnie Twoje dziecko biega i krzyczy udając potwora przez pół dnia, a syn siostry układa puzzle? No i dlaczego właśnie Twój mąż nie chce nawet spróbować dać dziecku obiadku, twierdząc, że on będzie karmił, gdy już będzie umiało jeść? A jeszcze poza tym, jak to się dzieje, że inne matki umieją o siebie zadbać, a Ty zamiast nowej farby na włosach masz strąki zlepione kaszką?
Jeśli w Twojej głowie pojawiło się kiedyś (albo pojawia się nagminnie) więcej niż jedno z powyższych pytań, to… Nie, to wcale nie oznacza, że jesteś okropną matką, tym strasznym wyjątkiem w morzu samych wspaniałych mam. Te wszystkie pytania to „uroki” macierzyństwa, które nie jest idyllą i czasem ma się szczerze dość. Tak dość, że chciałoby się powiedzieć: „Składam rezygnację ze stanowiska matki. Proszę o rozwiązanie umowy w trybie natychmiastowym!” A jednocześnie jest tak, że kocha się te swoje dzieciaki ponad wszystko, a macierzyństwo nadaje życiu pełni. Rozdarcie??? Nie, rzeczywistość macierzyństwa bez lukru.
Przeczytałam ostatnio e-book pod takim właśnie tytułem Macierzyństwo bez lukru, konkretnie jego część drugą. Bardzo, ale to bardzo polecam go wszystkim rodzicom, zarówno matkom, jak i ojcom.

wtorek, 15 stycznia 2013

Kto zabrał mój ser?

Autor: Spencer Johnson
Tłumacz: Artur Kurpiewski
Wydawnictwo Studio EMKA
Warszawa 2009
Liczba stron: 90





Cytat z książki
Zawsze jest Nowy Ser, niezależnie od tego, czy potrafisz go teraz dostrzec, czy nie. Zdobędziesz go, gdy przezwyciężysz strach i wyruszysz na poszukiwania. 
(s. 66)
           




„Zastanawiam się czasami jak to jest, że niektórzy podejmują się trudnych wyzwań, dużej odpowiedzialności i potrafią przeć do przodu. Czy oni się nie boją? Jak to jest, że im się tyle udaje?” – usłyszałam niedawno od znajomej. Tak, są tacy. Ale chyba zdecydowanie więcej jest tych, którzy mają włączony „czujnik ryzyka”. Ten czujnik połączony jest z automatycznie załączającym się hamulcem, jeśli tylko zostanie stwierdzone jakieś potencjalne niebezpieczeństwo. A że jest ono wykrywane prawie zawsze, to „ludzie z włączonym czujnikiem” stale jadą na hamulcu, można by powiedzieć. Trudno w taki sposób dotrzeć gdzieś dalej, poza ogrodzenie własnego podwórka…
Rozmowa, z której cytat zawarłam powyżej, zainspirowała mnie do lektury książki, o której kiedyś słyszałam, że jest doskonała w motywowaniu do podejmowania ryzyka zmiany w życiu, oczywiście zmiany na lepsze. Nie zawiodłam się, tak rzeczywiście jest. Mowa o książce Kto zabrał mój ser? autorstwa Spencera Johnsona, znanego w świecie biznesu m.in. z Jednominutowego menedżera.  Jest to naprawdę sympatyczna lektura na jeden wieczór, przynajmniej jeśli chodzi o przeczytanie. Pracować w nas będzie zdecydowanie dłużej, bo w prosty, ale obrazowy sposób pozwala na przyjrzenie się swoim postawom w poszukiwaniu szczęścia i reagowaniu na zmiany sytuacji życiowej.
Książka mimo, że nieduża, składa się z trzech części. Istota, czyli metaforyczna opowieść Kto zabrał mój ser?, znajduje się w drugiej części.

wtorek, 8 stycznia 2013

Tajemnice biblijnych kobiet


Autor: Noami Harris Rosenblatt
Tłumacz: Jowita Matys
Wydawnictwo Książkowe TWÓJ STYL
Warszawa 2006
Liczba stron: 302






Cytat z książki
Przez pryzmat historii kobiet w hebrajskiej Biblii możemy spojrzeć na nasze własne życie. Przecież ludzka natura nie zmieniła się ani na jotę od czasów Ewy. (s. 296)
           




Czas biegnie nieubłaganie, minął grudzień i  nastał Nowy Rok. W tym Świątecznym czasie towarzyszyła mi lektura Tajemnic biblijnych kobiet. Książkę tę czytałam jakieś dwa lata temu i wywarła wtedy na mnie spore wrażenie. Wróciłam do niej teraz i po raz drugi świat wokół przestał na moment istnieć, a ja byłam razem z autorką w świecie kobiet Starego Testamentu. Pomyślałam, że to doskonała pozycja do opisania na blogu.
Warto zacząć od kilku słów wyjaśnień, bo zdaję sobie sprawę, że tematy „okołoreligijne” niekoniecznie wszystkich interesują, a niektórych wręcz zniechęcają. Otóż, to nie jest książka religijna! Jak mówi podtytuł są to ponadczasowe opowieści o miłości, pożądaniu i tęsknocie. Autorka, która dzieciństwo spędziła w Hajfie, wie o czym pisze, bo Biblia towarzyszyła jej od najmłodszych lat. Wspomina wędrówki po tych samych drogach, którymi chodziły opisywane przez nią biblijne bohaterki. Jak sama podkreśla, Biblia nie ma dla niej tylko charakteru religijnego czy historycznego. Pisze, że jest to „raczej ciąg życiowych dramatów, które przydarzyły się jej przodkom” (s.15). I tu dochodzimy do najważniejszego, z mojego (blogowego) punktu widzenia: psychologicznego aspektu w przyglądaniu się biblijnym kobietom. Nami Harris Rosenblatt, poza tym że zajmuje się działalnością dydaktyczną z zakresu studiów nad Biblią, jest też praktykującą psychoterapeutką, co bardzo w opisywanej książce widać. Jej spojrzenie na kobiety jest pełne empatii, zrozumienia dla ich życiowych sytuacji, trudnych wyborów, czasem słabości. Potrafi wsłuchać się niejako w biblijne opowieści i wyczytać to, co kryje się między wierszami. Interpretacje przytaczanych historii brzmią odkrywczo, a jednocześnie przekonująco. Dlatego pozwalam sobie na podpięcie Tajemnic biblijnych kobiet do książek psychologicznych. 

poniedziałek, 31 grudnia 2012

Życzenia dla Was


fajerwerki

Drodzy Czytelnicy mojego raczkującego bloga,

Już za chwilkę Nowy Rok, przyjmijcie więc życzenia: Wszystkiego Rozwojowego! Życzę Wam radości z każdego mijającego dnia i przewracanej kartki kalendarza. Niech upływający czas przynosi tylko to, co dobre: wzrastającą samoświadomość, dojrzałość w najlepszym rozumieniu tego słowa, poczucie spełnienia i czerpania z życia pełnymi garściami. Życzę Wam wiary w siebie i ludzi, nadziei na lepsze jutro, a nade wszystko miłości, zarówno tej przez małe, jak i przez duże "M", bo wraz z nią życie ma smak i sens.

Oczywiście sobie też tego wszystkiego życzę. Zdradzę Wam, że jeszcze poza tym, co oczywiste i podstawowe, że zdrowia w rodzinie i uśmiechów dzieci jak najwięcej, to życzę sobie niepoddania się zwątpieniu w prowadzeniu tego bloga. Mam nadzieję, że rozkręcę sie wraz z Nowym Rokiem i rozkręci się jego czytelnictwo :-)))

Wszystkiego!!!
Kasia

piątek, 21 grudnia 2012

Wystarczająco dobrzy rodzice


Autor: Bruno Bettelheim
Tłumacz: Dorota Kubicka, Maria Gawlik
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Poznań 2012
Liczba stron: 384




Cytat z książki
Wprawdzie nie jesteśmy rodzicami doskonałymi, ale wystarczająco dobrymi, jeżeli kochamy nasze dziecko i staramy się, najlepiej, jak potrafimy, dobrze je wychować. (…) Ta prawda może nas uchronić przed szalonym pomysłem, iż wszystko, co dziecko robi, w jakiś sposób nas dotyczy. 
(s. 351)
           


Już dość dawno temu zapowiadałam recenzję Wystarczająco dobrych rodziców, ale lektura zajęła mi więcej niż przewidywałam. Nie jestem pewna czy powodem jest sama książka, której nie da się przeczytać ot tak do poduszki, czy też przyczyny leżą po mojej stronie, bo czas biegnie ostatnio w tempie wprost galopującym, dzieci chorują i Święta się zbliżają. Całkiem prawdopodobne, że to wszystko razem sprawiło, że piszę o tej wspaniałej książce dopiero teraz… Ale nic straconego, bo Wystarczająco dobrzy rodzice wpisują się idealnie w grudniowe założenie promowania książek emanujących pozytywną energią i nadzieją.
            Im bardziej poznaję dorobek Bettelheima, tym bardziej go cenię, choć niekoniecznie ze wszystkim się zgadzam. Z rodzimego podwórka bardzo kojarzy mi się z Januszem Korczakiem, nawet w ich biografiach jest pewne podobieństwo. A co najważniejsze w wielu kwestiach dochodzą do podobnych wniosków, bo przez ich teorie na wychowanie przebija ogromny szacunek do dziecka jako do osoby. To, co mnie ujęło w książkach Bettelheima, zarówno w Cudownychi pożytecznych, jak i  Wystarczająco dobrych rodzicach, to coś, co nazwałabym postawą nie-narcystyczną. Czytając niektóre poradniki dotyczące wychowania dzieci, odnosi się nieodparte wrażenie, że centralną postacią książki jest autor, człowiek wprost genialny, jako że właśnie odkrył rewolucyjną metodę na „doprowadzenie dzieci do porządku” i nic tylko czerpać z jego cudownej mądrości, mając jednakże poczucie, że do mistrza zawsze nam będzie daleko. Tego właśnie nie ma u Bettelheima, ponieważ on pisze o dzieciach, a nie o sobie!
            Czytanie Wystarczająco dobrych rodziców jest jak balsam dla duszy targanej wątpliwościami co do swojego rodzicielstwa. Myślę, że jest tak właśnie z wyżej wymienionego powodu. Rodzic, który czyta tę książkę ma szansę oderwać się od rozważań o metodach wychowawczych. Zamiast tego z każdą przewróconą kartką bliżej mu do swojego dziecka, bo zaczyna je najzwyczajniej w świecie rozumieć.

środa, 12 grudnia 2012

Baśnie dla dzieci i dla domu (bracia Grimm)


Autor: Wilhelm i Jakub Grimm
Tłumacz: Eliza Pieciul-Karmińska
Wydawnictwo: Media Rodzina
Poznań 2010
Liczba stron: tom I – 496, tom II - 488




Cytat z książki
Wszystkie troski znalazły swój kres, a oni żyli razem w wielkiej radości. 
(tom I, s. 96)
           



Idąc tropem książek wnoszących do naszych domów ciepło w grudniowe wieczory, nie mogę pominąć Baśni braci Grimm. Czas przedświąteczny kojarzy mi się jakoś tak baśniowo… Bo z jednej strony to czas trudny, na dworze zimno, przyroda daje się we znaki, tym bardziej, jeśli mieszka się w domu na wsi. Ale z drugiej strony ten czas prowadzi nas do Świąt, do często najpiękniejszych chwil w roku. Urok Bożego Narodzenia wiąże się właśnie z tym zimowym zmaganiem, zmęczeniem przygotowaniami, a potem cudownym poczuciem spełnienia i błogiego wypoczynku. O takiej rzeczywistości opowiadają baśnie, po wielu trudach, pokonaniu tysiąca przeszkód, bohater odnajduje swoje szczęście.
Jest jeszcze jeden powód, dla którego Baśnie braci Grimm muszą się tutaj znaleźć. W pewnym sensie było już o nich dwa razy. Opisałam tutaj dwie książki dotyczące korzystania ze świata baśni: Bajki rozebrane oraz Cudowne i pożyteczne, więc nie pozostaje mi nic innego, jak odnieść się również do źródła. Oczywiście Baśni nie nazwiemy książką psychologiczną w dosłownym znaczeniu tego słowa, bo to coś znacznie więcej. Na tym polega wielkość Baśni, że nie dają się zaszufladkować. Mamy tu do czynienia z dobrą literaturą, dziedzictwem kulturowym, a jednocześnie z przekazem, który rozwija nas wszechstronnie, bo estetycznie i kulturowo, ale też osobowościowo. Baśnie ponadto, wbrew temu, co sądzą niektórzy, nie są lekturą dobrą tylko dla dzieci!!! Coś się takiego porobiło w dzisiejszym „nowoczesnym” świecie, że stając się dorośli, tracimy kontakt z naszą dziecięcą naturą i bawią nas już tylko horrory albo skoki bungee. Oddzielamy w sposób sztuczny ( i często szkodliwy) rozrywki dziecięce od dorosłych, nie potrafimy czytać dzieciom i bawić się z nimi. W ten sposób, nie tylko tracimy szansę na zbudowanie silnej, trwałej więzi z dzieckiem, która zaprocentowałyby w przyszłości w postaci odpowiedzialnego nastolatka a potem dobrej relacji dorosłego już dziecka z rodzicami. Zamykając drzwi do świata dzieciństwa, niszczymy część siebie i zaprzepaszczamy możliwość własnego rozwoju, a tym samym szczęścia… Ech, rozpisałam się trochę propagandowo, ale nie mogłam się powstrzymać! Po prostu, bardzo chcę Was zachęcić do czytania baśni, zarówno sobie jak i dzieciom. 

sobota, 8 grudnia 2012

Chcę być kochana tak jak CHCĘ


Autor: Katarzyna Miller, Ewa Konarowska
Wydawnictwo: Feeria
Łódź 2008
Liczba stron: 280




Cytat z książki (a nawet z okładki)
Najważniejsza miłość jest najbliżej. 
           








Nastał grudzień, za oknami zimno, wieje, wszystko wokół zamarza… Może więc napisać by tak coś rozgrzewającego, coś optymistycznego – pomyślałam. Otóż to! Niech więc grudzień będzie miesiącem książek z pozytywnym przesłaniem, tym bardziej, że miesiąc ten ma nas doprowadzić do Świąt, a potem do przywitania Nowego Lepszego Roku. Zaczęłam od Porozumienia bez przemocy, a teraz zapraszam was krok dalej, do porozumienia z miłością.
Ach, dojść do porozumienia z tą miłością, to sprawa niełatwa, bo jak wiadomo „chłopy są jakieś inne”… W rzucaniu się z motyką na słońce dopomoże Katarzyna Miller (o której już raz na blogu było w związku z Bajkami rozebranymi). Zapraszam do zapoznania się z książką, o której można śmiało powiedzieć, że ku pokrzepieniu serc powstała. Może nawet odkryjemy, że motyka niepotrzebna… A więc do dzieła! Dziś będzie o książce autorstwa wspomnianej Katarzyny Miller i Ewy Konarowskiej Chcę być kochana tak jak CHCĘ.
Na marginesie dodam, że niekoniecznie ze wszystkimi poglądami i teoriami na życie pani Kasi się zgadzam, ale to nie przeszkadza mi zachwycać się jej książkami. Zresztą mam tak w stosunku do wielu autorów. Myślę, że na tym polega korzystanie z książek, a tym samym z mądrości innych; oglądamy świat z różnych punktów widzenia, a potem weryfikujemy to z naszym małym światem i idziemy dalej ubogaceni o szersze horyzonty postrzegania rzeczywistości. 

sobota, 1 grudnia 2012

Porozumienie bez przemocy. O języku serca


Autor: Marshall B. Rosenberg
Tłumacz: Michał Kłobukowski
Wydawnictwo: Jacek Santorski & Co Agencja Wydawnicza
Warszawa 2009
Liczba stron: 216


Cytat z książki
Jeśli umiemy okazywać empatię, możemy pozostać bezbronni, zapobiec wybuchom przemocy, znieść cudzą odmowę, nie dopatrując się w niej dowodu, że nas odtrącono, ożywić drętwą rozmowę, a nawet usłyszeć uczucia i potrzeby wyrażane w milczeniu. 
(s. 138)
           



Kiedy opisywałam Wychowanie bez porażek, miałam sporo skojarzeń z  Porozumieniem bez przemocy Rosenberga. Stało się dla mnie jasne, że w moim blogu musi się znaleźć miejsce dla tej bardzo już znanej (ale wciąż jeszcze za malo) książki.  A skąd skojarzenia przy recenzji Wychowania?
Między wymienionymi książkami jest pewne podobieństwo, ale i spore różnice. Obie korzystają ze szkoły komunikacji i nawołują do takiego komunikowania się z innymi, które respektuje potrzeby obu stron, a tym samym wolne jest od użycia władzy (Gordon) czy przemocy (Rosenberg). Porozumienie bez przemocy jest jednak skierowane do szerszego grona odbiorców, bo można powiedzieć, że właściwie do wszystkich, którym zależy na tym, żeby porozumieć się w sposób konstruktywny. Choć, żeby być sprawiedliwą muszę dodać, że jest książka Gordona dotycząca porozumiewania się z ludźmi, nie skupiająca się już tylko na relacjach rodzic – dziecko. A z kolei w nurcie PBP (porozumienia bez przemocy) powstało sporo literatury dotyczącej obszaru szkoły.
Dlaczego warto sięgnąć po Porozumienie bez przemocy? Po pierwsze, jak już napisałam, jest to książka dla każdego. Może ona służyć lepszemu rozumieniu siebie, poprawie relacji małżeńskich, z dziećmi, kontaktów w pracy albo na przykład z sąsiadami. Tak więc grono potencjalnych odbiorców jest szerokie. Trzeba też zaznaczyć, że autor bierze to pod uwagę i pisze tak, aby być rozumianym.

czwartek, 22 listopada 2012

Wychowanie bez porażek


Autor: Thomas Gordon
Tłumacz: Alicja Makowska, Elżbieta Sujak
Wydawnictwo: Instytut Wydawniczy Pax
Warszawa 2002
Liczba stron: 312


Cytat z książki
Kiedy ludzie zostają rodzicami, (...) zapominają, że są ludźmi (…) Usiłują zachowywać się w określony sposób, ponieważ sadzą, że rodzice powinni zachowywać się tak właśnie. (s. 19)
           
                        


Tym razem klasyka, a nawet „klasyczna klasyka” spośród książek dotyczących wychowywania dzieci. Gordon wydał ją w 1970 roku, a więc trochę czasu już minęło. Można by się zastanawiać na ile to, co pisze jest aktualne i przystaje do dzisiejszej rzeczywistości. Rozwiewam obawy: przystaje. Oczywiście, niektóre przykłady z życia rodzinnego brzmią trochę archaicznie, ale to w niczym nie dezaktualizuje przekazu Wychowania bez porażek.
Muszę uczciwie powiedzieć, że miałam dylemat czy opisywać tutaj tę książkę. A to dlatego, że gdy ją czytałam, to jakoś z lekka się „zdołowałam”. Jednocześnie nie mam wątpliwości, że jest to książka wartościowa i dobrze by było, aby każdy, kto przejmuje się swoją rolą wychowawcy, poznał metodę wychowywania bez porażek. Postanowiłam więc recenzję zamieścić prezentując zarówno to co, według mnie, jest w tej książce cenne, jak i podzielić się moimi dylematami.  A czytelnik, który swój rozum ma, zdecyduje co ma dalej czynić.
Zacznijmy więc od pozytywów! Gordon pisze przejrzyście, porządkuje swoje przemyślenia, nie skąpi przykładów. Książkę czyta się dobrze, szczególnie, jeśli przebrniemy przez pierwsze 50 stron i zaczynamy chwytać przekazywaną przez autora ideę. A idea niewątpliwie jest dobra: relacja między rodzicami i dziećmi ma być satysfakcjonująca dla obu stron, potrzeby zarówno dzieci, jak i rodziców powinny być brane w tej relacji pod uwagę. Konflikty, które są nieuniknione, mogą być tak rozwiązywane, że nikt nie czuje się pokonany. Brzmi obiecująco, prawda?
Od czego wiec zacząć, żeby tak wyglądały nasze kontakty z dzieckiem? Przede wszystkim od autorefleksji, której ta książka może naprawdę dobrze posłużyć. Wraz z autorem możemy się przyjrzeć poziomom akceptacji i braku akceptacji dla naszych dzieci. Możemy zanalizować nasz sposób komunikacji z dzieckiem, a dalej przyjrzeć się stosowanym metodom wychowawczym.